Sto lat temu: Analiza tradycji wakacyjnych Polaków na początku XX wieku

Odpoczynek od codziennych trudów to pragnienie, które od zawsze było częścią ludzkiego istnienia. Przyjemna, słoneczna aura szczególnie podsycała chęć zmiany otoczenia, nawet na krótki czas. Nie jest zatem fenomenem naszych czasów, że tłumy miejskiej burżuazji ruszały za miasto pragnąc nacieszyć się urokami natury.

Na przełomie stuleci, mieszkaniec większego miasta o średnich dochodach, myśląc o urlopie, najpierw udawał się na dworzec kolejowy. W ówczesnej Warszawie funkcjonowało kilka takich miejsc: Dworzec Wiedeński, z którego pociągi poruszały się w kierunku Krakowa, Wiednia, Poznania i Berlina; Dworzec Kowelski – stamtąd droga prowadziła do Mławy, Kowla i Kijowa; czy też Dworzec Terespolski (Brzeski), skąd można było dojechać do Brześcia, Kijowa i Moskwy. Istniały także dworce Petersburski i Kaliski oraz stacje obsługujące pociągi na szynach wąskotorowych.

Pasażerowie mieli możliwość korzystania z komfortowych wagonów pulmanowskich (klasy I, II i czasem III), które wyposażone były w fotele z odchylanymi oparciami, umożliwiając tym samym krótki relaks. Ciekawostką była praktyka stosowania czasu petersburskiego, który był o 1 godzinę i 1 minutę do przodu od czasu środkowoeuropejskiego. Wyjątkiem była linia Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i jej odnoga do Aleksandrowa, gdzie obowiązywał czas warszawski, który wyprzedzał czas środkowoeuropejski tylko o 24 minuty.

Popularnymi miejscami wypoczynku były Druskieniki, otoczone lasami miejsce z radiocznymi źródłami solankowymi, teatrem, stałą orkiestrą, koncertami i balami tanecznymi oraz atrakcyjnymi rejsami statkiem po Niemnie – do tej miejscowości docierało ok. 17 tys. osób rocznie. Można było się również udać do Nałęczowa ze źródłami żelazistymi i kąpielami borowinowymi, albo też do Ciechocinka (15 tys. odwiedzających rocznie) oferującego wody jodowo-bromowe-słone. Góry można było podziwiać jedynie podróżując za granicę – do Krakowa.

Podróżny, który dotarł na krakowski dworzec kolejowy, miał do dyspozycji ponad 30 pociągów Cesarsko-Królewskiej Kolei Państwowej (K.K.St.B.), kursujących w różnych kierunkach. Bagażem obładowane fiakry za jedną koronę przywoziły zazwyczaj na dworzec podekscytowane rodziny. Odjeżdżały one w kierunku takich miejsc jak Iwonicz (ok. 6 tys. gości rocznie), Krynica (ok. 14 tys. gości rocznie), Rabka (ok. 3 tys. gości rocznie), Rymanów (ok. 3 tys. gości rocznie), Zakopane (ok. 12 tys. gości i 24 tys. turystów rocznie) i Żegiestów (ok. 1600 gości rocznie) – ulubionych miejsc wypoczynku krakowian oraz przyjezdnych z nierzadko odległych stron Polski.

Podróż samą w sobie była wielką przygodą – już przed wejściem do przedziału można było zakupić słodycze lub truskawki od sprzedawców peronowych, które umilały monotonię długotrwałego podróżowania, a obsługa kolejowa dbała o bezpieczeństwo i komfort pasażerów. Po sygnale gwizdkiem pociąg powoli ruszał, zostawiając za sobą perony i gmach krakowskiego dworca.

Podczas podróży rozlegał się dźwięk dzwonka i donośny głos pracownika kolejowego ogłaszającego odjazd pociągu do określonej miejscowości, wymieniając jednocześnie wszystkie pośrednie stacje na trasie przejazdu. W miarę oddalania się od miasta, podróżni rozpoczynali konsumpcję przygotowanych wcześniej prowiantów, a konduktorzy zagrywali się w karty. Na małych stacyjkach można było zjeść sprzedawane tam strucle, wiśnie, czereśnie lub napić się świeżej wody ze studni, a nawet skorzystać z posiłku w dworcowej restauracji.

Docierając do upragnionych miejsc wypoczynku, pasażerowie spędzali dni i tygodnie na spacerach, spotkaniach towarzyskich i rozmowach, romansach oraz na popijaniu leczniczych wód zdrojowych i oczywiście alkoholu. Częstym wyborem były także rozrywki kulturalne takie jak koncerty, występy teatralne, prelekcje i odczyty. Sporty również były popularną formą spędzania czasu – leniwi grali w brydża, a aktywni saneczkowali lub jeździli na deskach oraz odbywali wycieczki pod opieką przewodnika.

Chociaż te dawne wakacje nie różniły się zbytnio od obecnych, odbywały się one w zupełnie innej, spokojnej i przyjemnej atmosferze wielkiej, ale dobrze zorganizowanej przygody. Miały one bowiem ów nieuchwytny romantyzm podróżowania, wolny od nieprzyjemnych awantur na dworcach i w wagonach, od zbędnego pośpiechu, zdenerwowania i kłopotów, które niekiedy psują nasz tak zwany „wypoczynek”.